Wewnętrzny cenzor – każdy z nas go ma, choć najczęściej nie mamy zielonego pojęcia, co z nim zrobić: ulec mu czy wysłać w siną dal?
Jakiś czas temu straciłam kogoś bardzo bliskiego. Jego odejście sprawiło, że moje serce pękło, świat zatrzymał się na chwilę w miejscu, a głowę zaczęły już po paru sekundach bombardować miliardy myśli.
Nie wszystkie słowa i emocje, które kształtowały wówczas moje myśli podobały mi się, nie wszystkie były ładne, składne, cenzuralne. Wiele z nich atakowało mnie całą siłą absurdu. O wiele z nich nigdy bym się nie podejrzewała.
Z początku próbowałam z nimi walczyć, stawiając na straży wewnętrznego cenzora. Tak, pomyślałam, że to świetny pomysł, żeby ktoś taki w mojej głowie odsiewał te ładne myśli od tych paskudnych, te sprawiedliwe i logiczne od tych zupełnie niedorzecznych, te chciane i mile widziane od tych, których wolałabym nigdy nie usłyszeć.
Przez jakiś czas zadowolony cenzor wykonywał swoje zadanie z pełnym zaangażowaniem. Ale wiesz co? Nie dość, że wykreślanie z mojego umysłu niechcianych myśli nie przynosiło żadnej ulgi, to w dodatku poczułam, jak bardzo oddalam się od siebie i od przeżywania prawdy tej chwili.
Bo prawda jest taka, że zalała mnie wtedy mieszanka chyba wszystkich znanych mi emocji, a przez moją głowę przelatywały w każdej sekundzie wszystkie możliwe słowa, którymi próbowałam opisać swój ból, brak akceptacji, smutek i pustkę. Każda emocja, każde słowo, każda myśl, każdy obraz były w tamtej chwili po coś. Potrzebowałam ich wszystkich, żeby poukładać mój świat na nowo.
Blokując doznania czy myśli, nadawałam im dodatkową moc. Spychając je w kąt i próbując udawać, że ich tam nie ma, odsuwałam tylko w czasie ich atak, tym silniejszy i bardziej bolesny, im dłużej próbowałam ich nie zauważać.
Kiedy sobie to uświadomiłam, zwolniłam cenzora i oddałam moim myślom i emocjom należną im swobodę. Co więcej, wypowiadałam je, przyglądam im się, sprawdzałam, czego mogę się od nich dowiedzieć. Sporo z nich też spisywałam, zyskując dzięki temu dystans konieczny, żeby zdecydować, które z nich karmiły mnie i przynosiły ukojenie, a które tylko raniły i pogrążały w rozpaczy.
Dopiero wyrzucenie cenzora pomogło mi wejść w proces żałoby świadomie, z akceptacją, uważnością i czułością dla samej siebie.
Dlaczego Ci o tym piszę?
Bardzo rzadko mieszam moją pracę i życie osobiste. Nie lubię tego robić. Poczułam jednak, jak ważną lekcję przerobiłam wówczas i jak bliska jest ona temu, o czym często rozmawiam z moimi kursantkami.
Zarówno w życiu, jak i podczas pisania zdecydowanie zbyt często pozwalamy rozpanoszyć się i działać takiemu właśnie wewnętrznemu cenzorowi. Efekt jest taki, że zanim coś wyjdzie z naszej głowy, przechodzi przez bardzo surowy i złożony proces weryfikacji. A czy to nie jest głupie? Co ta myśl o mnie mówi? Czy ten pomysł jest wystarczająco dobry? A czy mogę w ogóle tak myśleć? Czy to tak ładnie? Czy to przystoi? A co sobie ludzie pomyślą, jak się dowiedzą? I tak dalej, i tak dalej.
W życiu, zwłaszcza kiedy doświadczamy trudnych chwil, skutkuje to zablokowaniem przeżywania prawdziwych emocji.
W pisaniu prowadzi do zablokowania procesów twórczych.
Od weryfikacji naszych pomysłów są inne etapy niż ten, kiedy przeżywamy daną sytuację albo ten, kiedy spisujemy pierwszą wersję naszego tekstu. Usłyszmy najpierw naprawdę wyraźnie to, co mamy w głowie i sercu – chociażby poprzez przelanie na papier. Nie cenzurujmy samych siebie i naszej prawdy.
Ja dzisiaj pozwalam sobie czuć to, co czuję i myśleć to, co myślę. Opisuję moje emocje i przeżycia, uwalniając się od ich ciężaru. Robię też w ten sposób miejsce dla kolejnych, też nie zawsze wspierających. Ale z każdą koleją zapisaną kartką, także wraz z tym tekstem, jest mi trochę lżej, przychodzi też coraz więcej zrozumienia i akceptacji.
Ciebie zaś proszę tylko, żebyś następnym razem, kiedy zaczniesz spisywać słowa, które masz w głowie, świadomie odstawiła cenzora i pozwoliła sobie na autentyczność, prawdę i nieskrępowaną kreatywność.
Cenzor i tak wróci później, ale wtedy możesz już świadomie skorzystać z jego wiedzy i mądrości. Zacznij jednak od wolności – tego stanu umysłu, w którym możesz się spotkać z prawdziwą sobą.