Ma 6 lat i dość mgliste pojęcie, o co w tym całym Bożym Narodzeniu chodzi. Coś kojarzy, ale nie żeby od razu składało się to w jasną całość. Wie, że jest biało i zimno. Chociaż w domu cieplutko. Wie, że jest choinka, prezenty i czekanie na pierwszą gwiazdkę. Ale dlaczego akurat gwiazdkę? Kojarzy, że jest dużo zamieszania, a ona sama odczuwa wokół siebie na przemian radość i złość. Dziwna mieszanka. Zna oczywiście wszystkie najważniejsze zwyczaje, dzieli się z rodziną opłatkiem, składa życzenia, czeka na koniec wieczerzy (tak śmiesznie rodzice nazywają kolację), żeby móc wreszcie dorwać się do kolorowych paczek spod choinki. Wie, że te grudniowe święta smakują kapustą, brzmią dzwoneczkami i pachną słodkimi migdałami… Migdałami?
Jest 23 grudnia, wieczór jeszcze nie bardzo późny, ale ona leży już w swojej ulubionej flanelowej pościeli w czerwononose Rudolfy – znak, że święta są już naprawdę, naprawdę blisko. Leży i wpatruje się w biegające po suficie odblaski światełek choinkowych z dużego pokoju. Rodzice jeszcze nie śpią, ale nikt już nie krząta się po domu, a większość świateł jest już pogaszona. Jak przyjemnie. Jak cichutko. Jak miło. Oczka same się kleją. Światełka na suficie zaczęły już przybierać ludzkie i zwierzęce kształty. Coraz bardziej zamazane coraz goręcej zapraszają ją do swojego onirycznego świata.
Nagle do jej rozespanych uszu dochodzi cichutki szelest. Tak cichutki, że nie byłby w stanie zbudzić nawet czuwającego stróża nocnego. Ona jednak otwiera szeroko oczka, jakby od dawna czekała na ten dźwięk. Nie wie jeszcze, skąd dochodzi, ale czuje go wszystkimi zmysłami. Jest w nim coś tak znajomego, że jej serduszko nawet nie czeka na pojawienie się źródła dźwięku, ale już skacze i tańczy rozradowane myślą o spotkaniu. Wspomnienie wirujących na suficie światełek – choinka już dawno nie lśni lampeczkami, a rodzice śpią w pokoju obok – zaczyna układać się w kształt, którego jeszcze nie sposób rozpoznać. Zupełnie już przebudzona dziewczynka siada na łóżku, ściskając rudolfową kołderkę, na wypadek, gdyby świetlista zjawa okazała się mniej przyjazna, niż podpowiada intuicja małej. Siedzi, na przemian mruży i szeroko otwiera oczka, próbując w ten sposób złapać ostrość najlepszą, żeby wychwycić wszystkie szczegóły postaci, która już niemal na pewno okazuje się… aniołem. Może nie dokładnie takim, jak z książkowych ilustracji czy filmów, ale na pewno aniołem. Przemawiają za tym po pierwsze skrzydła, po drugie połyskujące księżycowo-słonecznym światłem szaty, a po trzecie uśmiech, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Anielski uśmiech bez dwóch zdań.
– Wow, ale się błyskasz!!! – wykrzykuje dziewczynka, z wrażenia puszczając flanelowe Rudolfy.
– Błyszczę chyba – to dorosły anioł, więc zwraca uwagę na takie nieistotne w tej chwili szczegóły, jak poprawność gramatyczna.
– Hę?
– Nie, nic – reflektuje się anioł. – Czy wiesz, kim jestem?
– Noo, aniołem chyba.
– Aniołem, aniołem. Ale nie takim zwykłym. Jestem Aniooołem Dedykowaaaanym Święęętom Bożeeego Narodzeeenia.
– Dekowanym świętom…???
Anioł zrozumiał i w mig naprawia swój błąd (od tylu wieków rozmawiał głównie z dziećmi, ale ambicja pozowania na mądralę i tak wciąż dawała mu się we znaki):
– Dbam o to, żeby święta były szczęśliwe i radosne dla każdego. To moja praca. Takie jest moje powołanie.
– To znaczy, co robisz? – dziewczynka nie zamierza ułatwiać aniołowi zadania.
– Przypominam ludziom, co jest naprawdę ważne. Upewniam się, że nie marnują czasu na niepotrzebne kłótnie i że oczekiwania nie przyćmiewają im radości z tego, co jest. Pomagam im się wyciszyć, żeby mogli usłyszeć się nawzajem. Pojawiam się wszędzie tam, gdzie ludzie nie czują prawdziwej świątecznej radości, zapominając, że czas spędzony z bliskimi to najpiękniejszy ze wszystkich prezentów…
– A to każdemu tak się pojawiasz na suficie taki błyszczący? – przerywa anielski wywód rozbawiona dziewczynka – Bo moja mama chyba by się ciebie przestraszyła. – Wyobrażenie przestraszonej mamy i uciszającego ją przez sen taty jeszcze bardziej rozbawia małą.
Anioł cierpliwie odpowiada na to i kolejne (liczne) pytania dziewczynki. Tłumaczy jej wszystkie tajniki swojej profesji. Wyjaśnia, jak działają anioły i w jakiej postaci objawiają się ludziom. Opowiada o samych świętach i o tym, co czyni je tak wyjątkowymi. Nie szczędzi zabawnych historii, nie omija też i smutniejszych. Sięga po wszystkie swoje moce, żeby to spotkanie pozostało w pamięci dziewczynki na zawsze i żeby wszystkie uczucia, które budzą się właśnie w jej małym serduszku rozświetlały nie tylko coroczne spotkania przy świątecznym stole, ale dawały jej siłę na każdy dzień.
Nie sposób opisać ogromu szczęścia, jakie wypełnia serce dziewczynki, kiedy anioł jest w pobliżu. Rozmawiają dużo, śmieją się i milczą, wpatrując w tańczące w świetle lamp ogromne płaty śniegu. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zaciemnić tej błyszczącej radością chwili. Udaje się to jednak drobnej myśli, która zakrada się do umysłu dziewczynki:
– Ale czy Ty jesteś prawdziwy? Nie chcę, żebyś był taki, jak z bajek. Nie znikaj. Chcę, żebyś był naprawdę.
– Nie martw się, kochanie. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. I nie smuć się, bo to, czy jestem prawdziwy nie ma najmniejszego znaczenia. I tak będę z Tobą zawsze, kiedy tylko będziesz mnie potrzebowała.
– Ale to ma znaczenie. Maa! – niemal krzyczy. – Nie chcę, żebyś był zmyślony – dodaje już prawie bezgłośnie.
– Zamknij oczka – prosi anioł najsubtelniejszym z głosów. – Zamknij, a kiedy otworzysz, wszystko stanie się jasne.
– Ale… – szepce dziewczynka przez pierwsze kropelki łez. I anioł wie, czego się obawia.
– Nie martw się, – zapewnia ją raz jeszcze – zawsze będę blisko. Przecież obiecałem.
Dziewczynka zamyka zaszklone oczka, odczekuje chwilę, bierze tak głęboki oddech, na jaki tylko pozwala jej ściśnięte gardło, rozsuwa powolutku powieki i… czuje tylko zapach słodkich migdałów.