PisanieNie chce mi się pisać

Jak zmotywować się do pisania? Spokojnie, są sposoby.

Sposobów na lenia pisarskiego znajdziesz w różnych źródłach wiele. Wszystkie są warte przemyślenia, wypróbowania. Nie odkryję więc nic nowego, ale za to z pełną świadomością opiszę trzy spośród wielu, które przetestowałam, a które na mojej klawiaturze sprawdzają się najlepiej.

 

SPOSÓB PIERWSZY: NIE PISZ

I to tak na serio! Nie chce Ci się pisać, to nie pisz. Wiem, nie powinnam zaczynać od takiej właśnie rady, ale może dzięki niej ustrzegę Cię przed… znienawidzeniem pisania. Bo przecież nietrudno zapałać szczerą nienawiścią do czegoś, czego robić się nie chce, a robić mimo to trzeba. Ja to rozumiem i mówię Ci: Nie pisz!

A teraz czas na wyjaśnienia… Nie mogę przecież tak rzucać słów na wiatr, bo je jeszcze poniesie w niepożądanym kierunku i tylko kłopoty z tego będą. Co mam zatem na myśli, namawiając Cię do porzucenia czynności, którą przecież – przyznajmy to otwarcie – kochasz szczerze, tylko z przerwami.

A zatem, mam na myśli dwa „niepisania”. Żeby zrozumieć pierwsze, zastanów się, czy rzeczywiście potrzebujesz, chcesz czy musisz pisać. Tak naprawdę! Bo może, tak naprawdę właśnie, wcale nie potrzebujesz, nie chcesz albo nie musisz pisać. Być może piszesz, bo wszyscy piszą (na przykład blogi). A może potrzebujesz komunikować coś światu albo swoim klientom.  Może poprzez pisanie próbujesz wyrazić siebie i raczej przypadkiem wybrałeś tę właśnie formę. Czy jednak na pewno najlepszą? Sprawdź, jak często Ci się nie chce. Czyżby częściej niż doświadczasz stanu „tak, tak, chce mi się i biegnę pisać”? Zastanów się wtedy, czy nie zmienić formy przekazu. Może zamiast pisać, możesz nagrywać filmy albo audycje. Albo malować czy rysować. Wymyślisz coś na pewno. Tylko nie pisz, skoro Cię do tego nie ciągnie!

Drugi rodzaj porzucenia aktywności pisarskiej, do jakiego Cię namawiam, kiedy Ci się nie chce, to krótsza lub dłuższa separacja. Zostaw pisanie na czas jakiś. Na godzinę? Dzień? Kilka lat? Podoświadczaj w tym czasie otaczającego Cię świata. Nasyć zmysły nowymi wrażeniami. Zainspiruj się. Porozmawiaj z ludźmi. Posłuchaj muzyki. Potańcz. Daj sobie czas i przestrzeń, żeby za pisaniem zatęsknić i wróć do niego wtedy, kiedy znów Ci się zachce. Ale tak szczerze.

 

SPOSÓB DRUGI: PISZ, BYLE NIE NA TEMAT

Zazwyczaj „nie chce mi się pisać” ma swój ciąg dalszy i w całości deklaracja ta brzmi na przykład: „nie chce mi się pisać pracy magisterskiej” albo „nie chce mi się pisać posta na bloga” czy „nie chce mi się pisać oferty”. Bo jeżeli głos w Twojej głowie zatrzymuje się po słowie „pisać”, to wróć do sposobu pierwszego i raz jeszcze przestudiuj zawarte tam propozycje rozwiązań. Zwłaszcza pierwszą.

Motywowanie się do napisania konkretnego tekstu, szczególnie takiego, na którego pisanie w ogóle nie mamy ochoty, jest rzeczywiście wyjątkowo trudne. I z tym można sobie jednak poradzić. A jak? A tak, że odchodzisz na chwilę od tematu, żeby wrócić do niego z innym nastawieniem i energią.

Moja propozycja jest taka. Masz do napisania rozdział pracy dyplomowej? Zostaw pracę dyplomową i pozwól sobie na 5-10 minut pisania automatycznego (jeśli nie jesteś pewien, jak to zrobić, przeczytaj ten wpis). Blog czeka na cotygodniową dawkę słów? Niech poczeka, a Ty zaproś sam siebie do wyzwania i napisz krótką historyjkę, której pierwszym słowem będzie „bluszcz”, a ostatnimi „zaprzepaścić szansę”. Możesz też napisać wiersz albo piosenkę. Możesz nawet pisać bez sensu. Cokolwiek, co odwróci Twoją uwagę od magisterki, oferty czy książki, a jednocześnie rozbudzi Twoją kreatywność. Taki wybieg to zwyczajnie forma rozpisania, rozgrzewki, które pomoże Ci wejść w pisanie tekstu właściwego. Jest też spora szansa, że i niechciejowi się w międzyczasie zachce.

 

SPOSÓB TRZECI: WEŹ SIĘ DO PRAWDZIWEJ ROBOTY

Nie bój się, nie będzie moralizowania, że pisanie to nie prawdziwa praca i że zamiast pisać, lepiej wykonywać jakąś przyzwoitą pracę. Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, żebyś pisanie zaczął traktować jako poważną pracę właśnie. I nie jest istotne, czy piszesz zawodowo, dla przyjemności, czy przyszłych pokoleń. Pisanie to praca, która powinna podlegać konkretnym regułom, a nie widzimisię autora.

Ja wiem… wszyscy chcielibyśmy, żeby nam się zawsze chciało. I mówię tu zarówno o pisaniu, jak i chodzeniu do pracy. Tak jednak nie jest i nie ma się co obrażać na taką rzeczywistość. Trzeba ją albo zaakceptować, albo zmieniać.

Wyobraź sobie, że do jakiejkolwiek pracy podchodzisz tak, że będziesz ją wykonywał tylko wtedy, kiedy Ci się zachce. Że czekasz na wenę i dopiero, kiedy się pojawi, to zbierzesz się i coś zrobisz. A kiedy tylko odejdzie, to momentalnie tę pracę rzucisz, wściekając się przy tym na cały świat. O efektach chyba nie muszą pisać. I o braku wymiernych korzyści finansowych za tak wykonaną pracę chyba też nie. A czy nie tak często taktujemy pisanie?

Odwróćmy zatem sytuację. Co by się stało, gdybyś do pisania zaczął podchodzić tak… Masz z góry ustalony cel i plan działania, żeby cel ten osiągnąć. Z góry też zakładasz regularną pracę, bo wiesz, że zrywy efektu nie przyniosą. Umawiasz się też sam ze sobą na stałe godziny pracy, planując jednocześnie dni wolne i urlopy, a nawet – od czasu do czasu – dzień wolny na żądanie. No co? Pisarzowi też się należy.

Czy myślisz, że gdybyś tak właśnie zacząć myśleć o swoim pisaniu, efekt „nie chce mi się” byłby w stanie skutecznie odwieść Cię od pracy nad tekstem?

 

SPOSÓB CZWARTY: WIEM, WIEM, MIAŁY BYĆ TRZY…

… ale nie ja jedna mam swoje sposoby na syndrom „nie chce mi się pisać”. Chętnie podejrzę, jak Ty radzisz sobie ze swoim wewnętrznym leniuszkiem. Podpatrzę, jak motywujesz się do pisania. Podzielisz się?

Jeśli podobał Ci się mój tekst, znalazłaś w nim wartościowe treści lub inspirację, zostaw proszę komentarz oraz udostępnij wpis tym, których Twoim zdaniem może zainteresować 🙂